Poland was a bit of a mystery to us, as you don’t hear much about it in England. Though we weren’t sure what to expect, we were pleasantly surprised with fas Morskie Oko to jezioro, w którym dokonano niesamowitego odkrycia. Ustalono, że na jego dnie znajduje się wrak łodzi. Chodzi o słynną "Syrenę". Teraz do sytuacji odniosło się Tatrzańskie Ochotnicze Pogotowie Ratunkowe. Potwierdzono doniesiMorskie Oko co roku przyciąga tłumy turystów. To jedna z najpopularniejszych atrakcji w Polsce. Jeszcze do niedawna nikt nie wiedział, że na jego dnie znajduje się wrak statku. Potwierdziło to Tatrzańskie Ochotnicze Pogotowie Ratunkowe. Morskie Oko. Na dnie wrak statku Na profilu Tatromaniak pojawiły się zdjęcia, które miały być dowodem, że na dnie Morskiego Oka znajduje się wrak statku o nazwie "Syrena". Była to jedna z najsłynniejszych łodzi pływających po Morskim Oku. Wtedy nie było to nic nadzwyczajnego. Teraz na Morskim Oku łodzi nie WOW! Takie skarby kryją wody Morskiego Oka. To najprawdopodobniej wrak łodzi "Syrena", która dawniej pływała z turystami po tafli stawu - czytamy w opisie pod opublikowanymi zdjęciami. Więcej na ten temat można przeczytać stały się prawdziwym hitem Internetu. Nikt nie spodziewał się, że Morskie Oko kryje taki zabytek. Teraz odniosło się do tego Tatrzańskie Ochotnicze Pogotowie Ratunkowe, które we wpisie na Facebooku potwierdziło, że chodzi o "Syrenę".- W dniach 16-20 listopada 2020 w Morskim Oku odbyło się szkolenie Sekcji Nurkowej TOPR. Zajęcia miały po części zastąpić planowane działania w jaskiniach, które nie doszły do skutku z uwagi na ograniczenia związane z pandemią. Dołożono wszelkich starań, by utrzymać stosowny reżim sanitarny - rozpoczęto komunikat. - W szkoleniu uczestniczyli nurkowie Sekcji, kandydaci do Sekcji oraz instruktorzy zewnętrzni. W ramach zajęć głównie szkolono się z nurkowania na obiegu zamkniętym w układzie sidemount (T-REB), trenowano poręczowanie jaskiniowe, nurkowanie w warunkach ograniczonej widoczności oraz dokonywano nurkowań zwiadowczych na obszarze Morskiego Oka. Nurkowie kandydaci uczestniczyli w szkoleniach podstawowych - czytamy Łódź widoczna na zdjęciach to “Syrena”, która przed laty służyła do przewozu turystów poprzez taflę Morskiego Oka. Przez lata zaginiona, odnaleziona została 5lat temu przez nurków TOPR przy okazji działań szkoleniowych - kończy TOPR. Morskie Oko - ukochane miejsce turystówMorskie Oko to największe jezioro polskich Tatr. Jednocześnie jest jednym z najczęściej odwiedzanych miejsc w naszych rodzimych pasmach górskich. Znajduje się w Dolinie Rybiego Potoku, u podnóża Mięguszowieckich Szczytów. To miejsce warte słynnego jeziora prowadzi kilka tras. Ta najpopularniejsza zaczyna się w Palenicy Biełczańskiej. Piesza wycieczka nad Morskie Oko trwa około dwie godziny. Nad samym brzegiem znajduje się schronisko PTTK imienia Stanisława Staszica, które koniecznie trzeba zobaczyć. 1. Wzrasta nasza świadomość w kwestii zdrowia i coraz bardziej o nie dbamy. Ale czy wiemy jak robić to dobrze?**2. Prawdziwa bomba, nowa tania linia wchodzi do Polski. Zdeklasowała Ryanaira i WizzAira jedną rzeczą3. Zadziwiające odkrycie w Tajlandii. Naukowcy przecierali oczy ze zdumienia4. ( "Martyna Wojciechowska wyjawiła prawdę po podróży do Kambodży. "Po tej historii na pewno zmienicie zdanie"")**Znad jeziora rusza trasa na najwyższy polski szczyt, czyli Rysy. Znajduje się ona na wysokości 2499 m Obok Mięguszowieckich Szczytów, znajduje się też szczyt Mnich, którego wysokość sięga 2068 m Źródło: Wirtualna Polska

350 views, 14 likes, 1 loves, 0 comments, 1 shares, Facebook Watch Videos from Wydawnictwo Kamera: Morskie Oko - kto choć raz był w Kołobrzegu ⛱

„Konie na trasie do Morskiego Oka idą do rzeźni po 11 miesiącach pracy, ale Tatrzański Park Narodowy przymyka oko, bo z transportu konnego ma blisko milion złotych rocznie wpływu do budżetu” - pisze ekspertka z Fundacji Viva! Anna Plaszczyk z Fundacji Viva! w walkę z transportem konnym do Morskiego Oka w Tatrzańskim Parku Narodowym (TPN) zaangażowała się sześć lat temu. To właśnie od tej sprawy zaczęła się jej przygoda z aktywizmem prozwierzęcym, która ostatecznie skłoniła ją do zarzucenia pracy dziennikarskiej. Właśnie kończy 400-stronicowy raport – pierwsze tak kompleksowe ujęcie sytuacji koni z Morskiego Oka, które obejmuje historię transportu, literaturę naukową, wszystkie ekspertyzy na temat pracy koni i kronikę wypadków na trasie. „Rozmowy z Tatrzańskim Parkiem Narodowym utknęły wiele lat temu w martwym punkcie i mam wrażenie, że to się nie zmieni. Park zarabia na tym transporcie około miliona zł rocznie z licencji wydawanych wozakom na transport konny do Morskiego Oka. To znaczna część budżetu parku” – mówi aktywistka. „Ponadto TPN w ostatnich latach zainwestował wiele w budowanie pozytywnego wizerunku transportu konnego oraz walkę z organizacjami społecznymi, które chcą jego likwidacji i teraz trudno im przyznać, że jednak się mylili. Więc brną w pudrowanie problemu kosztem cierpienia koni, których los wydaje się być dla urzędników powołanych do ochrony przyrody mało istotny, w odróżnieniu od kozic czy niedźwiedzi żyjących w Tatrach” – dodaje. Jak mówi, przez lata wokół transportu konnego do Morskiego Oka narosło wiele mitów. W tekście dla rozprawia się z tym najpopularniejszymi: Mit 1: Regulamin przewozów konnych TPN chroni zwierzęta Prawda jest taka, że regulamin przewozów dopuszcza do przeciążania koni ładunkiem w sposób oczywisty nieodpowiadającym ich sile. A to, zgodnie z ustawą o ochronie zwierząt, kwalifikuje się jako przestępstwo znęcania się nad zwierzętami. Regulamin mówi, że jednorazowo koń może ciągnąć wóz z 12 pasażerami oraz piątką dzieci do czwartego roku życia, przy nieograniczonej ilości bagaży. Co prawda, norma ta powstała w oparciu o wyliczenia hipologa z tytułem profesora. Ale obliczenia zostały oparte o pomiar sił działających na konie wykonany z tzw. zwanym grubym błędem metody i błędne dane, dotyczące na przykład znacznie zaniżonej wagi wozów. Biegły sądowy przyznał rację Fundacji Viva! co do pomyłek w obliczeniach hipologa. Z poprawnych wyliczeń wynika natomiast, że konie na tej trasie ciągną o co najmniej tonę za dużo w stosunku do swoich możliwości. Czyli – pracują w przeciążeniu, a to jest niezgodne z przepisami ustawy o ochronie zwierząt. Dodatkowo regulamin dopuszcza do pracy konie 4-letnie, czyli zbyt młode, u których nie zakończył się proces kostnienia, a dla których praca w ogromnych przeciążeniach kończy się nieodwracalnymi zmianami w układzie ruchu. Tatrzański Park Narodowy zna treść tej opinii, a mimo to nie zrobił nic, by zapobiec cierpieniu zwierząt. Mit 2: Jeśli zlikwidujemy transport konny do Morskiego Oka, to te konie trafią do rzeźni W rzeczywistości konie już teraz na emeryturę trafiają do rzeźni, a na negatywny wpływ wykonywanej przez nie pracy na ich zdrowie wskazują częste wymiany zwierząt. W 2014 roku konie wycofywane z trasy do Morskiego Oka pracowały na niej średnio 19,9 miesiąca. W 2012 te, które trafiały do rzeźni, pracowały tam średnio zaledwie 11 miesięcy. Z analizy danych Polskiego Związku Hodowców Koni (PZHK) wynika, że od stycznia 2012 do połowy czerwca 2013 roku do rzeźni trafiły 44 konie pracujące w tym miejscu – w tym zwierzęta cztero- i pięcioletnie, czasami po zaledwie kilku miesiącach pracy na trasie. W tym okresie trzy konie umarły, w tym dwa w sierpniu, czyli w szczycie sezonu. To oznacza, że w okresie 18 miesięcy straciło życie 20 proc. zwierząt pracujących na drodze do Morskiego Oka, czyli co piąty koń. Średni czas pracy koni zabitych w rzeźni wynosił 10,8 miesiąca. W 2014 roku średni czas pracy zwierząt wycofywanych z trasy skrócił się z 28 miesięcy w 2013 roku do zaledwie 19,9 miesiąca. Bardziej aktualnych danych nie posiadamy, ponieważ PZHK i TPN od lat skutecznie uniemożliwiają Fundacji Viva! dostęp do tych informacji. Statystycznie wszystkie zwierzęta są wymieniane co pięć lat. Te, które do pracy się już nie nadają, są sprzedawane. Na trasę trafiają kolejne zwierzęta, zwykle zbyt młode, z nieukształtowanym w pełni układem ruchu, co skutkuje jego szybkim wyniszczaniem. I tak spirala cierpienia się nakręca. Warto podkreślić, że Fundacja Viva! już wiele lat temu zadeklarowała, że po likwidacji tego transportu przyjmie pod opiekę wszystkie konie, które w wyniku tej decyzji miałyby trafić do rzeźni, i zapewni im opiekę do ich naturalnej śmierci. Mit 3: Konie są co roku badane, a badania nie wykazują przeciążeń Od wielu lat raz do roku przed sezonem konie z Morskiego Oka są badane przez powołaną do tego celu komisję. W jej skład wchodzą: lekarz weterynarii opłacany przez furmanów, lekarz weterynarii reprezentujący Fundację Viva!, hipolog z TPN i – od dwóch lat – również lekarz weterynarii wskazany przez park narodowy. Należy tu jednak podkreślić, że badania te określają stan zdrowia koni tylko i wyłącznie w dniu badania. W dodatku badania te nie są w naszej opinii wykonywane zgodnie ze sztuką. Monitorujemy je wnikliwie i co roku stwierdzamy szereg nieprawidłowości. Schorzenia układu ruchu są „badane” u zwierząt zaprzężonych do wozów, co uniemożliwia rzetelną ocenę kulawizn. Lekarz weterynarii reprezentująca Vivę! od lat zwraca na to uwagę parku, ale TPN nigdy nie dopuścił do rzetelnego ortopedycznego badania zwierząt. Przykładowo podczas badań w 2019 roku lekarz weterynarii reprezentujący TPN i odpowiedzialny w komisji za badania ortopedyczne koni dopuścił do pracy zwierzę, u którego lekarz weterynarii reprezentująca Fundację Viva! i odpowiedzialna za badanie spoczynkowe wykryła zaawansowaną chorobę zwyrodnieniową układu ruchu. Poza tym zwierzęta są badane w większości po pokonaniu trasy z niepełnym wozem – a często nawet z pustym – co nie odzwierciedla warunków, w jakich konie pracują na trasie każdego dnia. W dniu badań furmani uspokajają tempo jazdy – zamiast pokonywać trasę w około 45 minut, przejazd trwa wówczas od jednej do nawet półtorej godziny. To znacząco wpływa na wyniki i nie pozwala ocenić wpływu codziennej pracy na organizm koni. Wielokrotnie samo badanie wysiłkowe (i – co za tym idzie – również spoczynkowe) było znacznie opóźniane. Powinno je się przeprowadzić maksymalnie do pięciu minut po pokonaniu trasy przez konie, ale zdarzało się, że było wykonywane nawet po około 30 minutach, co uniemożliwia uznanie wyników badań za wiarygodne. Jednak nawet przy takim systemie badań lekarz weterynarii Bożena Latocha, reprezentująca Fundację Viva! w komisji, wielokrotnie zwracała uwagę na to, że wyniki krążeniowo-oddechowe zwierząt wskazują na pracę w przeciążeniu. Warto podkreślić, że tylko lekarz Vivy! co roku porównuje wyniki wysiłkowe i spoczynkowe badania i kompleksowo raportuje kwestie liczby osób na wozie czy czasu pokonania trasy. Wielokrotnie wskazywaliśmy parkowi, jako organizatorowi badań, nieprawidłowości w ich przebiegu, ale uwagi fundacji nigdy nie zostały uwzględnione. Mit 4: Tatrzański Park Narodowy kontroluje transport konny i nie wykrywa nieprawidłowości Kontrole prowadzone przez TPN w większości przypadków dotyczą nieposprzątanych odchodów koni z trasy czy zanieczyszczonych miejsc postoju wozów. Z zebranych przez nas informacji wynika, że jeśli Straż Parku wykrywa nieprawidłowości dotyczące łamania przepisów ustawy o ochronie zwierząt, to nie kieruje do prokuratury zawiadomień o podejrzeniu popełnienia przestępstwa znęcania się nad końmi. Najlepszym przykładem są tu dwa przypadki z zimy 2016 roku. Raporty z kontroli wykonywanych w tamtym czasie przez Straż trafiły do akt postępowania prokuratorskiego. Po analizie akt biegła sądowa lekarz weterynarii uznała, że w przypadku konia zmuszanego do pracy z pękniętym kopytem oraz zwierząt zmuszonych do trzykrotnego pokonania trasy bez odpoczynku, w tym kłusem na odcinkach objętych zakazem kłusowania, doszło do rażącego złamania przepisów ustawy. Fundacja Viva! zawnioskowała o wszczęcie odrębnego postępowania w tej sprawie, co zakończyło się skierowaniem do sądu aktu oskarżenia. W obu przypadkach Sąd Rejonowy w Zakopanem uznał, ze doszło do znęcania się nad zwierzętami. Wyrok nie jest prawomocny, a posiedzenie apelacyjne odbędzie się 20 października 2020 r. Udaje się zmieniać świadomość turystów O mitach narosłych wokół transportu konnego w TPN mogłabym pisać jeszcze długo. Ale chyba najważniejsze jest to, że Polki i Polacy coraz rzadziej dają im wiarę i domagają się likwidacji tej archaicznej „rozrywki”. Co więcej – fiakrzy każdego roku skarżą się, że coraz mniej osób chce korzystać z transportu konnego. Zawsze mi się wydawało, że łatwiej jest egzekwować istniejące przepisy, niż zmieniać świadomość społeczną. W tym przypadku okazało się, że jest odwrotnie. W ciągu ostatnich kilku lat udało nam się skutecznie dotrzeć do turystów i przekonać ich, że nie powinno się płacić za cierpienie zwierząt dla własnej wygody. Oponenci twierdzą, że furmani dbają o swoje konie nie rozumiejąc, że nie chodzi tu o zapewnienie zwierzętom dostępu do pokarmu czy wody, ale o przeciążenia, których gołym okiem przecież nie widać.
891 mil views, 2,8 mil likes, 436 loves, 417 comments, 7,3 mil shares, Facebook Watch Videos from Niebieski: MORSKIE OKO 3 HISTORIA PRAWDZIWA Kto się

18 lat temu pod Rysami doszło do jednej z największych tragedii w Tatrach. 28 stycznia 2003 potężna lawina porwała dziewięcioro uczestników wyprawy górskiej z I LO im. Kruczkowskiego w Tychach. Spotkanie z żywiołem przeżyła tylko jedna licealistka. 18 lat od największej tragedii pod Rysami 18 lat temu pod Rysami zginęło sześcioro licealistów, starszy brat jednego z nich i jeden z opiekunów. Ich nazwiska widnieją na tablicy pamiątkowej, która w pierwszą rocznicę tragedii zawisła na pamiątkowej tablicy w tyskim liceum. W lawinie zginęli: Ewa Pacanowska Artur Rygulski Szymon Lenartowicz Andrzej Matyśkiewicz Łukasz Matyśkiewicz Justyna Narloch Tomasz Zbiegień W wyniku obrażeń, 2,5 miesiąca po tragedii zmarł Przemysław Kwiecień. 28 stycznia 2003 był drugim dniem ferii zimowych i drugim dniem górskiej wycieczki licealistów pod opieką Mirosława Sz., nauczyciela geografii i szefa Uczniowskiego Klubu Sportowego "Pion". 27 stycznia Rysy zdobyła pierwsza grupa wyprawy, a drugiego w Tatry wyszła pozostała część wycieczki. Mimo drugiego stopnia zagrożenia lawinowego, nauczyciel, drugi opiekun, uczniowie i 22-letni brat jednego z nich, wyruszyli około siódmej rano z Morskiego Oka w kierunku szczytu. Cztery godziny później zeszła lawina. Żywioł porwał 9 osób, czwórka pozostałych uczestników wycieczki, w tym nauczyciel, przebywała ponad obrywem masy śnieżnej. Po tej tragedii szacowano, że masa spadającego śniegu wyniosła około 26 tys. ton, a czoło lawiny było wysokie na kilka metrów. Była to potężna fala, która schodząc spod szczytu zabrała wszystko, co stało na jej drodze. Uderzenie było tak silne, że roztrzaskało grubą pokrywę lodową Czarnego Stawu pod Rysami. List otwarty w sprawie tragedii pod Rysami z 2003 roku. Napisał go Jakub Matyśkiewicz. W lawinie zginęli dwaj jego bracia. Na początku 2019 roku sąd w Katowicach przyznał ojcu obu braci odszkodowanie. Miał je zapłacić nauczyciel, który organizował... "I nagle huk potężny, nie do opisania. Lawina" Michał Lubos, będący w grupie, która zdobyła Rysy pierwszego dnia wspominał w jednym z wywiadów tamte chwile: Kiedy wracaliśmy, tuż przed schroniskiem dwie czy trzy pary raków się zepsuły i śmialiśmy się, że następnego dnia nikt nie pójdzie na szczyt, bo nie będzie sprzętu. Nie było za pięknie, ale nie martwiliśmy się o kolegów, bo w górach pogoda zmienna jest i niekoniecznie ta sama w różnych miejscach. Kiedy my szliśmy przez Morskie Oko, to była mgła, a trochę dalej - czyste niebo. Tak to jest. Około dziesiątej wpadliśmy na pomysł, żeby wyjść kolegom naprzeciw. Poprzedniego dnia około południa byliśmy już w drodze powrotnej koło Czarnego Stawu, liczyliśmy więc, że gdy tam dojdziemy, to powinniśmy się spotkać. Około jedenastej byliśmy na miejscu, usiedliśmy i zaczęliśmy się zastanawiać, gdzie oni mogą być. Ktoś zauważył w górze malutkie punkciki. To byli oni. Ktoś wyciągnął lornetkę i zaczęliśmy ich obserwować. Szli w odstępach. Jedna trójka już zniknęła za granią, druga dochodziła, inni byli jeszcze dalej... I nagle huk potężny, nie do opisania. Lawina. Wszystko leci. Panika. Nasz opiekun kazał nam natychmiast schodzić w dół (do schroniska nie było daleko, tylko przejść przez Morskie Oko), sam został i wezwał toprowców. Ze schroniska obserwowaliśmy przez lornetkę stok. Zobaczyliśmy, że ktoś schodzi, więc pojawiła się nadzieja, iż może ich to ominęło. A potem warunki bardzo się pogorszyły, zaczął sypać śnieg i pozostało już tylko czekanie. Czekanie jest najgorsze. Lepiej wiedzieć od razu i zacząć żyć z tą wiadomością, próbować się ustawić do nowej sytuacji niż czekać. "Tego nie zapomni się nigdy..." Lawina, która 28 stycznia 2003 zeszła z Rysów porwała siedmiu licealistów z "Kruczka" oraz ich dwóch opiekunów. Przeżyła tylko jedna dziewczyna, która została wydobyta z niewielkimi obrażeniami. Jej kolega, Przemek Kwiecień, był w tak ciężkim stanie, że zmarł w szpitalu po dwóch i pół miesiącu. Prócz nich ratownicy wydobyli tego dnia również ciało 22-letniego Łukasza Matyśkiewicza. Ciała pozostałych ofiar odnaleziono dopiero po ponad trzech miesiącach: 13 maja Szymona Lenartowicza, 5 czerwca Artura Rygulskiego, 7 czerwca Ewę Pacanowską i Andrzeja Matyśkiewicza, 8 czerwca Tomasza Zbiegienia (drugi opiekun), 17 czerwca Justynę Narloch. Nikt się nie spodziewał, że aż tyle ofiar będzie. Ten dzień był po prostu koszmarny, ten i następny i potem całe 5 miesięcy, bo w sumie akcja trwała przez 5 miesięcy. Tego nie zapomni się nigdy - wspomina Maria Łapińska, szefowa schroniska nad Morskim Okiem. "Prawdziwe historie: Cisza" W roku 2010 powstał film fabularny "Cisza" w reż. Sławomira Pstronga w ramach cyklu "Prawdziwe historie", który opowiada o tragedii tyskich licealistów.

Tango na polskie parkiety wkroczyło z rozmachem. Miało być tańcem wolności i zwiastunem nowych czasów. Już na przełomie drugiej i trzeciej dekady minionego wieku zapanowała prawdziwa gorączka tanga. Tańczyli arystokraci i lud. Obliczono, że w dwudziestoleciu międzywojennym powstało w Polsce ponad cztery tysiące tang. Żadne jednak nie zdobyło takiej sławy na świecie jak Tango Chciałam jeszcze raz w tym roku zobaczyć zimę. Taką prawdziwą – z mrozem, ośnieżonymi drzewami i śniegiem skrzypiącym pod stopami. A patrząc na prognozy pogody, na takie warunki mogłam liczyć tylko i wyłącznie w górach i to tych najwyższych. Za cel mojej wędrówki obrałam polskie Tatry, a konkretnie Morskie mam wątpliwości, że trasa z parkingu przy Polanicy Białczańskiej do Morskiego Oka jest jedną z najpopularniejszych i najbardziej obleganych tras nie tylko w Tatrach, ale i we wszystkich polskich górach. Codziennie przewija się tędy kilka tysięcy ludzi. Dla jednych Morskie Oko jest celem samym w sobie. Dla innych tylko przystankiem czy też punktem startowym do rozpoczęcia wędrówki “w prawdziwe góry” – do Doliny Pięciu Stawów przez Szpiglasowy Wierch, na Rysy przez Czarny Staw lub na Mnicha. To tylko lub aż 9 kilometrów. 9 kilometrów, które każdy interpretuje inaczej. Dla jednych jest to przykry obowiązek, dla innych dobra zabawa. Jedni robią wszystko, by jak najmniej się zmęczyć podróżą i korzystają z usług fasiągów, inni też docierają na miejsce ale pieszo na własnych nogach i z uśmiechem na ustach. Ci pierwsi nazywani są wczasowiczami czy też stonką turystyczną, Ci drudzy górołazami lub prawdziwymi turystami. Jedni na drugich marudzą, gdyż taka jest nasza ludzka Oko – wszystko dla ludziMożna nie wiedzieć, że w Polsce znajduje się środek Europy, można nie wiedzieć, gdzie leżą Serniki albo w której części Polski szukać najniżej położonego w naszym kraju punktu, jednak o Morskim Oku słyszał niemal każdy. Od małego dziecka, po najstarszą osobę w kraju. Ponoć 30% turystów przybywających do Zakopanego obiera sobie za cel wycieczki właśnie Morskie mówiąc, mam ambiwalentne uczucia, co do tej trasy. Głównie jej nienawidzę. Za odległość – iść 9 kilometrów, i to głównie szosą asfaltową, pod górę, tylko po to, by dostać się na szlak. Uważam to za absurdalne. Dodatkowo moją frustrację wzmacniają co chwilę przejeżdżające obok mnie samochody z uprawnieniami, które pozwalają im jechać tam, gdzie inni muszą iść. Za ilość ludzi – miejsca na parkingu znikają już od 5 rano, a busy przyjeżdżają co chwila z Zakopanego dosłownie pękają w szwach. Za buractwo – wrzeszczące dzieci, bumboxy, rzucanie niedopałków i papierków po gumach na ziemię czy outdoorową ubikację. Z drugiej strony są zapierające dech w piersiach widoki, łatwa trasa i szarlotka w Oko – historia prawdziwaMorsie Oko to największe jezioro tatrzańskie pochodzenia lodowcowego – jedyne w Polsce, w którym naturalnie występują ryby – pstrągi. Między innymi dlatego obowiązuje tu zakaz kąpieli. Z samym jeziorem zaś związane są liczne legendy np. ta o rzekomym połączeniu Morskiego Oka z Adriatykiem, o czym miały świadczyć wyrzucane na brzeg fragmenty statków czy szkatuły z kosztownościami (co potwierdza, że w każdej legendzie jest cień prawdy, gdyż w XIX i początkach XX wieku po tafli jeziora faktycznie pływały łódki) lub ta o zatopionym szlaku do Morskiego Oka – w przeszłości zwanego Rybim Stawem czy Zieloną Wodą – są tak stare, jak stara jest historia eksploracji Tatr, czyli najstarsi górale już nie pamiętają, kiedy dokładnie wytyczono ten szlak. Wiadomo, że już w średniowieczu do jeziora pod Mięguszowieckimi Szczytami docierały osoby nawet niezbyt zaawansowane w turystyce kwalifikowanej. W owym czasie była to zawrotna liczba 10-12 osób rocznie. Pierwszy opis szlaku oraz samego Morskiego Oka ukazał się w 1815 r. i był autorstwa Stanisława Staszica. Kolejnym potwierdzeniem niewątpliwych uroków tego miejsca jest informacja zawarta w bogato ilustrowanym albumie pokazującym piękno Austro-Węgier pod tytułem “Sto obrazów natury ziem ojczystych”, Wiedeń XIX wieku dobra zakopiańskie, w skład których wchodziło część Tatr, a szczególnie perła w ich koronie – Morskie Oko, były traktowane jako narodową świętością, a przede wszystkim jako niezwykle urokliwe miejsce. Tę narodową świętość należy wziąć w cudzysłów, bo przecież w owym czasie Polska jako samodzielne państwo nie istniało. Dobra zakopiańskie w owym czasie były w rękach wrocławskiego przedsiębiorcy Magnusa Peltz’a. Panu Peltz’owi było jednak bliżej do sarmackiej rozrzutności niż protestanckiego poukładania, w wyniku czego jego finanse przedstawiały obraz nędzy i rozpaczy, a część majątku trafiła na licytację. Wygrał ją żydowski przedsiębiorca z Nowego Targu – Jacob Goldfinger. Towarzystwo Tatrzańskie wpadło w totalny popłoch i stanęło do walki, licytację udało się unieważnić. Przedsiębiorca jednak nie zrezygnował i przystąpił do drugiej licytacji. Jego przeciwnikami byli: Towarzystwo Tatrzańskie występujące jako Towarzystwo Ochrony Tatr Polskich, pruski hrabia Christian Hohenlohe oraz Polak Władysław Zamoyski. Po zaciętym boju zwycięzcą okazał się ten ostatni. Hrabia Hohenlohe nie złożył jednak broni i starał się udowodnić przynależność Morskiego Oka do Jaworzyny Spiskiej (dzisiejsza Jaworzyna Tatrzańska). Spór nabrał ogromnej mocy i był rozstrzygany przez Międzynarodowy Komitet, w którym jedną stroną były Węgry – jako państwo, a po drugiej stronie Polska… dalej przebywająca pod zaborem austriackim. Batalia trwała na wielu frontach, a jeden z nich możemy podziwiać po dziś dzień – jest to asfaltowa droga prowadząca od Kuźnic do schroniska. Wybudowana została przez Zamoyskiego, który w ten sposób chciał udowodnić przynależność jeziora do Zakopanego – wskazując ową drogę jako jedyne bezpośrednie dojście. Spór został rozstrzygnięty na korzyść Polski i Zamoyskiego w dniu, w który droga została oficjalnie otwarta, czyli 13 września 1902 roku, a bohaterem narodowym został prawnik – Oswald Balzer, którego imię nosi współcześnie szlak prowadzący z Zakopanego do Morskiego Oka. Od tego czasu samochody mogły dojeżdżać pod samo schronisko, parkowano po obu stronach drogi, a w latach 1927-31 na trasie Łysa Polana – Morskie Oko odbywał się wyścig samochodowy – zwany Wyścigiem Tatrzańskim. Swobodne kursowanie pojazdów prywatnych zostało zakazane w 1988 roku ze względu na fatalny stan drogi – liczne obrywy, spadające drzewa i dobro okolicznych zwierząt. Dzisiaj do Morskiego Oka możemy dotrzeć przede wszystkim pieszo, na drugim miejscu są zaprzęgi konne, a na trzecim dostępne tylko dla wybranych uprzywilejowane jeszcze jedna ciekawostka związana z Morskim Okiem. Otóż ponoć podczas jednej (z dwóch) powojennych wizyt w swojej ojczyźnie Wanda Dynowska symbolicznie łączy Polskę z Indiami wlewając do tatrzańskiego jeziora wodę z do Morskiego Oka?Generalnie cały czas prosto, jak prowadzi droga. Od parkingu w Polanicy Białczańskiej do celu, jakim jest Morskie Oko, mamy około dwóch i pół godziny marszu szlakiem zwanym Drogą Oswalda Balzera. Zanim jednak rozpoczniemy naszą wędrówkę musimy kupić bilet, umożliwiający wstęp do Tatrzańskiego Parku Narodowego. Dalej nasza wędrówka zaczyna się łagodnie – droga nieco tylko wznosi się i w zasadzie nie opada w dół, co jest bardzo komfortowe. Do wyboru mamy dwie drogi : “normalną”, która prowadzi cały czas asfaltem lub „skrótową”, czyli korzystającą z 3 przygotowanych skrótów i częściowo omijającą asfalt. Wysiłek, jaki podejmują setki tysięcy turystów, by tu dotrzeć zawsze jest wynagradzany – z tarasu schroniska roztacza się imponujący wręcz widok na majestatyczny kocioł Morskiego Oka ze strzelistymi Oko zimąTrasa do jeziora nie różni się zbytnią latem i zimą. Droga jest tak samo męcząca – latem jesteśmy narażeni na niemiłosierny upał, zimą na lód i zimno. Ubrać należy się odpowiednio do pogody, a najlepiej na cebulkę, by w razie czego móc coś dołożyć lub odrzucić. Zimą musimy jednak pamiętać cały czas o prawdopodobnym zagrożeniu lawinowym, szczególnie przy końcowym odcinku trasy między Polaną Włosienica a Żlebem Żandarmerii. Uważać musimy też kierując nasze kroki ku skrótom, te z racji większego nachylenia, mogą być bardziej oblodzone i śliskie. Dodatkowo dojście do pozostałych szlaków – do Czarnego Stawu czy jeszcze wyżej będzie wymagać od nas użycia specjalistycznego sprzętu, a na pewno raków. Zimą czekają na nas imponujące widoki i (prawdopodobnie) zamarznięta tafla jeziora. Ja bym odradzała wędrówki przez środek Morskiego Oka na drugą stronę, ale śmiałków nie brakuje. Zimą jest też potencjalnie mniej ludzi zarówno na szlaku, jak i w schronisku, o ile nie planujecie posiłku w szczycie obiadowym oraz o ile nie zaplanowaliście wędrówki na weekend, w którym w Zakopanem odbywa się konkurs skoków narciarskich czy inna masowa impreza. Nam mimo sporej ilości chętnych udało się zjeść obiad w schronisku – smażony ser z ziemniakami i surówką oraz szarlotkę na deser. Gorącą herbatę mieliśmy Morskie Oko to miejsce bliskie sercu każdego Polaka. Rozpalają nas wspomnienia zwalający z nóg widoków, dzikich tłumów, rozmowy o sytuacji koni z zaprzęgów czy też ranking tatrzańskich szarlotek. To miejsce, w którym trzeba być choć raz w życiu. Dla mnie to miejsce, z którym mam bardzo miłe wspomnienia i na pewno jeszcze kiedyś tu wrócę!Spodobał Ci się wpis? Masz uwagi? Spostrzeżenia? Zapytania? Jeśli tak, to proszę pozostaw komentarz pod wpisem: to bardzo mobilizuje do ciągłej pracy nad blogiem! Z góry dziękuję! By pozostać na bieżąco z lemurowymi przygodami, śledź lemurowego fanpage’a oraz instagrama (nick: lemurpodroznik)! In 1935 it was taken over by the Luftwaffe Seenotdienst, the Nazi Air, Sea Rescue Service and employed new innovative coordinated rescue plans including rescue buoys moored far from the shore. The model was adopted by other coastal nations including the UK and USA, who saw the effectiveness of air-sea operations in saving lives. Leśniczy Tatrzańskiego Parku Narodowego znad Morskiego Oka zaobserwował nad jeziorem ślady obecności niespotykanych tam zwierząt. Poobgryzane drzewa są ewidentnym dowodem na to, że nad słynnym stawem pojawiły się bobry. To prawdziwa nowość dla ostatnich latach w górach pojawiło się wiele dawno nie widzianych gatunków - orły, czarne bociany, rysie, a nawet dziki. Jak zapewnia Grzegorz Bryniarski, do zwierzęcych mieszkańców Tatr dołączyły bobry."Pierwszy raz widzę ślady bytowania nad Morskim Okiem"Grzegorz Bryniarski donosi, iż po raz pierwszy w historii bobry przywędrowały nad Morskie Oko. Wcześniej pojawiały się w tym rejonie wyłącznie na niższych płaszczyznach - w Dolinie Roztoki czy na Łysej obecności bobrów świadczą ścięte drzewa nad stawem, jednakże dotychczas przyrodnikom nie udało się zaobserwować zwierząt czy też złapać je na gorącym uczynku. Według przyrodnika to prawdopodobnie jeden młody osobnik, który zapędził się nad staw w poszukiwaniu nowych terytorium. Dodał, iż pierwsze ślady jego obecności zostały zaobserwowane 19 Na początku przypuszczaliśmy, to był jednorazowy wypad bobra w te rejony, jednak dalsze obserwacje wskazały, że próbuje się tu osiedlić - wyjaśnia pracownik TPN. Wzruszająca historia rannego zajączka. Dzieci i motornicza podjęli walkę z czasem o jego życieCZYTAJ DALEJPrzyrodnicza nowośćNa razie przyrodnicy nie są w stanie oszacować ile bobrów zamieszkuje TPN i skąd one przybyły, jednak będą sprawdzać, czy wzdłuż Rybiego Potoku nie ma kolejnych śladów bytności bobrów. Leśniczy zaznacza jednak, że zwierzęta te prawdopodobnie nie zadomowią się nad Morskim Okiem. Powodem jest niewystarczająca ilość preferowanych przez bobry drzew liściastych, co uniemożliwia im zbudowanie Nie sądzę, żeby bobry zadomowiły się na dobre nad Morskim Okiem. Musiałby zbudować tutaj żeremia. Będziemy dalej go obserwować - podsumowuje Grzegorz to zwierzęta objęte ścisłą ochroną gatunkową, a także jeden z niewielu gatunków zwierząt, który świetnie aklimatyzuje się do zmian w środowisku przyrodniczym dokonywanymi przez człowieka. W ostatnich latach w Polsce liczebność tych pracowitych, choć nieco szkodliwych zwierząt stale wzrasta. Jest ich tak wiele, że w niektórych regionach kraju powodują coraz większe szkody w rolnictwie i gospodarstwach rybnych. W ubiegłym roku tylko w województwie warmińsko-mazurskim oszacowane straty powodowane przez bobry wynosiły aż 3 miliony nagranie:Źródło: swoją wiedzę o gryzoniach!Pytanie 1 z 8Największym gatunkiem chomika jest...?Dołącz do nasJeśli chcesz przedstawić nam swojego pupila lub masz ciekawą historię związaną ze zwierzęciem do opowiedzenia, napisz do nas na redakcja@ Pamiętaj też o dołączeniu do naszej grupy na Facebooku, gdzie możesz spotkać innych miłośników zwierząt - Kochamy Zwierzęta. Bądź z nami!Hanna Lis opowiedziała o adopcji psa ze schroniska. „Ma swoje wady, ale i największe psie serce pod słońcem"Orka nie może pogodzić się ze stratą dzieci. Z rozpaczy uderza w ścianęKundelek został porzucony na łaskę losu. Miał być "złym psem" sumire Re: Morskie Oko historia prawdziwa 01.01.18, 12:56. Winne, riki, jest to, że ludzie to leniuchy wożące na co dzień doopska samochodem do Lidla odległego o 300 metrów. Zdrowy i w miarę sprawny człowiek pokona parę kilometrów w dół asfaltem bez problemu. To są góry, obowiązku chodzić w nie nie ma. Każdy kiedyś słyszał o strasznych historiach, od mniej lub bardziej bliskich znajomych czy też przeczytał w internecie. Niektóre z nich faktycznie mrożą krew w żyłach, nawet największych twardzieli. Zebraliśmy straszne historie o duchach, krótkie straszne historie oraz te najbardziej przerażające - straszne historie oparte na faktach. ilustracyjneKażdy kiedyś słyszał o strasznych historiach, od mniej lub bardziej bliskich znajomych czy też przeczytał w internecie. Niektóre z nich faktycznie mrożą krew w żyłach, nawet największych twardzieli. Zebraliśmy straszne historie o duchach, krótkie straszne historie oraz te najbardziej przerażające - straszne historie oparte na faktach. Wszystko to w artykule jesteście fanami historii, od których włosy stają dęba, to dobrze historie o duchach a może straszne historie oparte na faktach? Jedne są przekazywane od dziesięcioleci, inne powstały całkiem niedawno. Ostrzegamy - nie czytaj tego przed snem!Straszne historie o tacy, którzy uważają to za bzdurę. Są jednak też tacy, którzy wierzą w istnienie duchów. Jak jest naprawdę? Trudno stwierdzić, można się jedynie domyślać z opowiadań i strasznych historii o nich. Przedstawiamy kilka historii o duchach które wydarzyły się w... Warszawie. W stolicy też przy ul. Morskie Oko 5Jak głosi legenda, młoda dziewczyna znalazła schronienie w tej willi podczas krwawych dni powstania. Hanna zakochała się w jednym z walczących i nocą postanowiła podarować ukochanemu bukiet kwiatów. Wyszła do ogrodu nocą ubrana w białą koszulę. To był jej ostatni spacer. Nieprzyjacielska kula uśmierciła dziewczynę. Od tamtej pory niewiasta ma się pojawiać w willi i straszyć niepożądanych gości. Obok ducha dziewczyny, przez długi czas w willi mieszkali bezdomni i narkomani, stukaniem i tupaniem odstraszając ciekawskich od domu przy Morskim Oku. Lokatorzy jednak zostali przegonieni, a willa odremontowana. Obecnie znajdują się w niej trzy lokale mieszkalne. 2. Pałac StaszicaOd początku mówiono, że gmach jest nawiedzony. Podobno można tam spotkać ducha smutnego księdza. Jak wieść niesie, duchowny powraca z zaświatów w każdą kolejną rocznicę swojej śmierci. Problem polega na tym, że nikt nie pamięta, kiedy dokładnie ksiądz pożegnał się ze światem. Dlatego wizytując Pałac Staszica, trzeba być gotowym na wszystko. Być może zwiedzającym dopisze łut szczęścia i uda im się spotkać ducha sprzed dwustu Pałac PrezydenckiPałac Prezydencki, zwany wcześniej Koniecpolskich, Radziwiłłów czy Lubomirskich, od początku istnienia miał złą sławę. Mówiło się, iż straszy tam cała chmara duchów. Dlaczego? Ponieważ tam, gdzie rozciąga się obecnie Krakowskie (wcześniej Czerskie) Przedmieście znajdował się... cmentarz. Zjawy, które przemykają się komnatami to bezgłowa postać rycerza, która potyka się o sprzęty, gasi świece oraz olbrzymi MarysieńkiKolejna straszna historia opowiada o duchu Marysieńki. Marysieńka była kobietą o niebagatelnej urodzie i sprycie. Jej pierwszym mężem był wojewoda Jan Zamoyski, drugim król Jan III Sobieski, który dosłownie i w przenośni obsypał żonę luksusem. Dał jej miłość, perły, kwiaty, futra, wykwintną pościel. Uczucie, jakim wzajemnie darzyła się ta para, przeszło niemal do legendy. Ale uroczystości pogrzebowe króla położyły cień na idealnym związku po śmierci króla, 17 czerwca 1696 r. Marysieńka pokłóciła się ze swoim najstarszym synem Jakubem. Ten wypędził matkę z pałacu, zarzucając jej, że ukrywa wielkie bogactwo. Podczas gdy ulicami Warszawy przejeżdżał kondukt pogrzebowy, ktoś krzyknął, żeby otworzyć wieko trumny i po raz ostatni spojrzeć na oblicze króla. Marysieńka protestowała, ale nie udało jej się za wiele wskórać. Kiedy zdjęto wieko, okazało się, że król nie ma na głowie korony. Zabrała ją jego objawiała się Marysieńka? Podobno ludzie widzieli, jak nad ulicą Miodową przesuwa się chmura w kształcie korony. A może to tylko złudzenie? Tak czy owak, jak głosi plotka, podobne zjawisko można już oglądać jedynie na Wawelem. O straszących duchach powstało także wiele filmów. Chyba jednym z najpopularniejszych, posiadającym całą serię, jest film ,,Paranormal activity".Krótkie straszne historieKażda z tych strasznych historii zawiera zaledwie kilka zdań, a potrafi mrozić krew w żyłach. W internecie na różnych stronach można znaleźć masę takich krótkich strasznych historii. Zebraliśmy kilka naprawdę układałem go do snu, powiedział “Tatusiu, sprawdź czy pod łóżkiem nie ma potworów”. Rozbawiony zajrzałem tam i wtedy go zobaczyłem – to był mój syn, który drżąc wyszeptał do mnie jedno zdanie: “Tatusiu, ktoś leży w moim łóżku”.Obudziłem się i od razu poczułem, że coś tu nie gra – było zbyt cicho. Wyjrzałem przez okno i zobaczyłem przed domem kilkadziesiąt nieruchomych sylwetek, które patrzyły na mój mnie stukanie w szkło. W pierwszym momencie sądziłem że dochodzi zza okna, ale wtedy zdałem sobie sprawę że po raz kolejny słyszałem je z na mojej półce z bezmyślnym, porcelanowym spojrzeniem i najpiękniejszą, różową sukienką dla lalek którą udało mi się znaleźć. Dlaczego musiała się urodzić martwa?Dziewczyna usłyszała swoją mamę wołającą jej imię z dołu. Wstała z łóżka i skierowała się w stronę schodów żeby iść na dół. Nagle jej mama wciągnęła ją do swego pokoju mówiąc: - Też to także:W czarnej Wołdze spuszczą ci krew, a od gumy Turbo dostaniesz raka? Oto miejskie legendyStraszne historie oparte na faktachJedną z najbardziej przerażających strasznych historii, na faktach, jest los Anneliese Michel. Wydarzenia z życia Michel stały się kanwą dla trzech filmów fabularnych: Egzorcyzmy Emily Rose, Requiem, Anneliese: The Exorcist Tapes oraz filmu dokumentalnego Egzorcyzmy Anneliese Michel urodziła się w 1952 roku w niemieckiej miejscowości Leiblfing. Wychowała się w bardzo religijnej rodzinie, lubiła towarzystwo rówieśników, miała chłopaka. W wieku 16 lat, kiedy uczęszczała do szkoły średniej zaczęła cierpieć na ataki epilepsji. Po pewnym czasie objawy zaczęły się nasilać, zmuszona więc była odizolować się od przyjaciół i przerwać studia. Z uwagi na jego siłę i depresję, na którą zaczęła cierpieć, skierowano ją na leczenie szpitalne. Jesienią 1970 roku lekarze przyznali, że są bezsilni wobec braków postępów w leczeniu pomimo wykorzystania wszelkich dostępnych w tamtym czasie metod. Wkrótce rozpoczęły się pojawiać u niej omamy, według jej samej - podczas modlitw widziała diabelskie twarze i słyszała głosy mówiące jej, że została potępiona. Rzeczy, które się z nią działy, były przerażające. Anneliese piła swój mocz, spożywała muchy i pająki, żuła węgiel, klęła w obecności księży, odgryzała głowy martwym ptakom oraz zdarzyło się jej szczekać i wyć jak pies przez dwa dni. Świadkowie również zeznali, iż była zdolna rzucić dorosłym człowiekiem. Dopiero po 7 latach, w 1975 roku, od wystąpienia pierwszych symptomów opętania biskup Würzburga Josef Stangl udzielił oficjalnej zgody na egzorcyzmy. Anneliese Michel egzorcyzmowało dwóch księży: proboszcz Ernst Alt oraz salwatorianin Arnold Renz. Większość przeprowadzonych egzorcyzmów została udokumentowana przez nagranie 52 taśm magnetofonowych. Podczas ostatniego egzorcyzmu Anneliese otrzymała rozgrzeszenie od ks. Renza. Zmarła następnej nocy we śnie 1 lipca 1976 rokuSąd Krajowy w Aschaffenburgu w wyroku z 1978 roku uznał, że przyczyną śmierci dziewczyny było zagłodzenie. Obrona sprzeciwiała się mówiąc, że na zwłokach nie stwierdzono zwykle występujących symptomów (np. odleżyn). Rodzice dziewczyny, a także dwaj duchowni egzorcyści, zostali uznani winnymi za nieumyślne spowodowanie śmierci poprzez „doprowadzenie dziewczyny do śmierci wskutek niedbalstwa”. Polecane ofertyMateriały promocyjne partnera GrqQ4G. 92 372 123 217 261 247 58 144 204

morskie oko historia prawdziwa